Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/175

Ta strona została skorygowana.

ku jakiegoś słowa, nie znał nawet najprostszych reguł języka. Ta sama rozbieżność dwóch kultur musiała istnieć u jego ojca, prezesa syndykatu właścicieli realności w Balbec, gdyż w liście otwartym do wyborców. który kazał właśnie rozlepić na wszystkich murach. oświadczył: „Udałem sie do mera, aby go poinfirmować, nie chciał wysłuchać moich słusznych zarzutów”. Oktaw zdobywał w kasynie nagrody na wszystkich konkursach bostona, tanga, etc., co mogło mu przynieść korzystne małżeństwo w tem środowisku „kąpielowem”, gdzie nie w przenośni ale dosłownie młode panny wychodza za swoich „danserów”. Zapalił cygaro, mówiąc do Albertyny: „Pozwoli pani”, tak jak się, rozmawiając, prosi o pozwolenie dokończenia pilnej roboty. Bo nie mógł nigdy zostać ani chwili „nic nie robiąc”, mimo zresztą że nigdy nie robił nic. Że zaś całkowita bezczynność — równie dobrze w dziedzinie ducha jak w życiu ciała i mięśni — ma w końcu te same skutki co przesadna praca, stała nicość intelektualna mieszkająca pod myślącem czołem Oktawa zaszczepiła mu w końcu, mimo jego spokojnego wyrazu twarzy, jałową świerzbiączkę myślenia, która w nocy nie dawała mu spać, tak jak to mogłoby się zdarzyć przepracowanemu filozofowi.
Myśląc iż, gdybym znał ich przyjaciół, miałbym więcej sposobności widywania tych dziewcząt, miałem już prosić Albertyny, aby mnie przedstawiła Oktawowi. Powiedziałem jej to, skoro odszedł pow-

171