Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/188

Ta strona została skorygowana.

uśmiechniętem spojrzeniem, że byłaby równie słodka dla mnie jak groźna dla innych. Z pewnością zauważyła mnie na plaży, kiedy jej jeszcze nie znałem i myślała od tego czasu o mnie; może to dlatego aby obudzić mój podziw drwiła sobie ze starego pana, i może dlatego że się jej nie udało mnie poznać, miała przez następne dni tak smutną minę. Z hotelu widziałem ją często, przechadzającą się wieczorem po plaży. Prawdopodobnie czyniła to w nadziei ujrzenia mnie. A teraz, skrępowana obecnością Albertyny, tak samo jak byłaby skrępowana obecnością całej gromadki, czepiała się nas oczywiście, mimo coraz chłodniejszej postawy przyjaciółki, jedynie w nadziei przeczekania jej, umówienia się na chwilę kiedy się zdoła wymknąć bez wiedzy rodziny i towarzyszek i spotkać się ze mną w bezpiecznem miejscu przed mszą lub po golfie. Tem trudniej było ją zobaczyć, gdyż Anna była z nią źle i nie cierpiała jej.
— Długo znosiłam jej straszliwy fałsz — mówiła do mnie — jej podłość, niezliczone świństwa które mi robiła. Wszystko znosiłam przez wzgląd na inne. Ale ostatni jej kawał przepełnił miarę.
I opowiedziała mi plotkę, jaką zrobiła ta dziewczyna i która w istocie mogła zaszkodzić Annie.
Ale owych słów przyrzeczonych mi spojrzeniem na chwilę gdy Albertyna zostawi nas razem, Gizela nie miała możności powiedzieć, ponieważ Albertyna tkwiła uparcie między nami, odpowiadając coraz

184