Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/192

Ta strona została skorygowana.

działem nadal. Nasza pamięć podobna jest do sklepów, gdzie w oknie wystawia się raz tę, raz inną fotografję danej osoby. I zazwyczaj najświeższa zostaje przez jakiś czas sama jedna na wystawie.
Podczas gdy woźnica popędzał konia, słuchałem pełnych wdzięczności i czułych słów, jakie Gizela mi mówi, słów zrodzonych wyłącznie z jej przyjaznego uśmiechu i wyciągniętej dłoni; bo w okresach życia kiedy nie byłem zakochany a chciałem nim być, nosiłem w sobie nietylko fizyczny ideał ujrzanej piękności, którą poznawałem z daleka w każdej spotkanej kobiecie natyle odległej aby jej zatarte rysy nie sprzeciwiały się tej identyfikacji, ale i idealne widmo — wciąż gotowe do wcielenia — kobiety, która miała mnie pokochać, miała być moją partnerką w komedji miłosnej, napisanej całkowicie w mojej głowie od czasu dzieciństwa. Wierzyłem, że każda sympatyczna młoda dziewczyna ma ochotę grać ją ze mną, byleby miała potrosze i fizyczne warunki roli. I jakakolwiek była nowa „gwiazda” powołana do kreowania lub powtórzenia roli, scenarjusz, perypetje, nawet tekst, zachowywały formę ne varietur.
W kilka dni później, mimo biernego oporu Albertyny w zapoznaniu nas, znałem całą gromadkę pozostałą w komplecie w Balbec (z wyjątkiem Gizeli, której, wskutek długiego czekania przed szlabanem na dworcu oraz zmiany w rozkładzie jazdy, nie mogłem dopaść, pociąg odjechał na pięć

188