Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/198

Ta strona została skorygowana.

— Słuchaj, dziecko, nie bądź idjotką, odpowiadała Anna.
Albertyna nie nalegała, z obawy aby jej nie wypadało zostać także. Potrząsała głową: „Rób jak chcesz — odpowiadała, tak jak się mówi choremu, który dla przyjemności zabija się dobrowolnie powolną śmiercią — ja wieję, bo zdaje mi się, że twój zegarek się spóźnia”; i brała nogi za pas. „Ona jest urocza, ale niesłychana”, mówiła Anna, obejmując przyjaciółkę uśmiechem, który ją pieścił i sądził równocześnie. Jeżeli w tej namiętności rozrywek Albertyna miała coś z Gilberty z pierwszego okresu, to dlatego, że przy równoczesnej ewolucji, istnieje pewne podobieństwo między kobietami jakie kolejno kochamy. Podobieństwo to wynika z trwałości naszej natury, ona to bowiem wybiera owe kobiety, wyłączając wszystkie te, któreby nie były dla nas równocześnie kontrastowe i dopełniające, czyli zdolne zadowolić nasze zmysły i udręczyć nasze serce. Te kobiety są produktem naszego temperamentu, obrazem, odwróconą projekcją „negatywem” naszej wrażliwości. Tak iż powieściopisarz mógłby, w ciągu życia swego bohatera, odmalować jego kolejne miłości, niemal identyczne, i przez to dać wrażenie nie naśladowania samego siebie, lecz tworzenia, mniej bowiem jest siły w sztucznej rozmaitości, niż w powtórzeniu mającem wywołać nową prawdę. A także w charakterze kochanka powinienby podkreślić wskaźnik odmiany, zazna-

194