Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/20

Ta strona została skorygowana.

Nissim Bernard, zasmucony, pochylił ku talerzowi swoją pierścienistą brodę, godną króla Sargonu. Mój kolega, od czasu jak też nosił brodę, również kędzierzawą i granatową, bardzo był podobny do swego wuja.
— Jakto, pan jesteś synem margrabiego de Marsantes, ależ ja go bardzo dobrze znałem, rzekł pan Nissim Bernard do Roberta. Myślałem, że chciał powiedzieć, „znałem” w sensie, w jakim pan Bloch mówił że zna Bergotte’a, to znaczy z widzenia. Ale pan Bernard dodał: „Ojciec pański był moim bliskim przyjacielem”. Młody Bloch zaczerwienił się mocno, ojciec jego miał minę głęboko niezadowoloną, panny Bloch dławiły się od śmiechu. Bo u pana Nissim Bernard pasja popisu, powściągana u starego Blocha i u jego dzieci, zrodziła zwyczaj ustawicznego kłamstwa. Naprzykład w czasie podróży, mieszkając w hotelu, pan Nissim Bernard (tak jak mógłby to zrobić starszy pan Bloch) kazał lokajowi przynosić sobie dzienniki do jadalni podczas śniadania, kiedy wszyscy siedzieli przy stole, aby widziano że podróżuje z lokajem. Ale ludziom, z którymi zbliżył się w hotelu, wuj mówił (czegoby nigdy nie zrobił jego siostrzeniec), że jest senatorem. Wiedział, iż kiedyś wyjdzie na jaw uzurpacja tego tytułu: w danej chwili, nie mógł się oprzeć żądzy przechwałki. Pan Bloch wiele cierpiał od kłamstw wuja i od wszystkich kłopotów jakie mu sprawiały. „Niech pan nie zważa, on jest straszny blagier”, rzekł półgłosem do

16