Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/200

Ta strona została skorygowana.

wem to, że jeszcze nie napisała do innych, zdziwiłem się, iż Anna, śmiertelnie — jak sądziłem — pokłócona z Gizelą, rzekła: „Napiszę do niej jutro, bo gdybym czekała jej listu, mogłabym czekać długo, ona jest taka niedbała”. I obracając się do mnie, dodała: „Panu się ona zapewne nie wydałaby niezwykła, ale to taka dzielna dziewczyna, doprawdy mam dla niej wiele przywiązania.” Wywnioskowałem stąd, że urazy Anny nie trwają długo.
Z wyjątkiem tych deszczowych dni, kiedyśmy się wybierali na rowerach na wybrzeże lub na wieś, na godzinę przedtem starałem się upięknić i biadałem jeżeli Franciszka nie przygotowała moich rzeczy. Otóż, nawet w Paryżu, kiedy się złapało Franciszkę na jakimś błędzie, prostowała z dumą i z wściekłością postawę, którą wiek zaczynał już przygarbiać; ona, tak pokorna, skromna i urocza, kiedy jej miłość własna była zadowolona! Ponieważ ta miłość własna była główną sprężyną jej życia, zadowolenie i humor Franciszki były w prostym stosunku do trudności rzeczy, jakich się od niej żądało. To co miała do roboty w Balbec było tak łatwe, że okazywała prawie ciągłe niezadowolenie, zestokrotnione nagle i podkreślone ironicznym wyrazem dumy, kiedy, w chwili gdym spieszył do młodych przyjaciółek, żaliłem się, iż kapelusz jest nie oczyszczony lub krawaty w nieładzie. Ona, zdolna zadać sobie tyle trudu bez poczucia własnej pracy, na prostą uwagę że marynarka była nie na swojem miejscu, nie-

196