Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/24

Ta strona została skorygowana.

— W takim razie żałuję, bo jest mniej stylowy. Chętniebym go zresztą poznał, jestem pewien żebym napisał jakiś pełnowartościowy interes o takich cacusiach. Ten, na oko, jest morderczy. Ale pominąłbym stronę karykaturalną — w gruncie dość lichego gatunku dla artysty rozkochanego w plastycznem pięknie słowa — tej facjaty, która — daruj mi — rozśmieszyła mnie do łez na dobrą chwilę; uwydatniłbym arystokratyczną stronę twojego wuja, który w gruncie robi byczy efekt, i skoro przejdzie pierwsza uciecha, frapuje bardzo wielkim stylem. Ale — rzekł, zwracając się tym razem do mnie — jest pewna rzecz, w całkiem innej kategorji pojęć, o którą chciałem cię spytać; i za każdym razem kiedy się spotkamy, jakiś bóg, błogosławiony mieszkaniec Olimpu, każe mi całkowicie zapomnieć, że cię mam prosić o tę wiadomość, która już mogła mi być i z pewnością będzie mi bardzo użyteczna. Kto to jest ta piękna osoba, z którą spotkałem cię w zoologicznym ogrodzie, w towarzystwie pana (zdaje mi się, że go znam z widzenia) i panienki z długiemi włosami?
Widziałem, że pani Swann nie pamiętała nazwiska Blocha, skoro mi wymieniła inne i określiła mego kolegę jako urzędnika ministerstwa; nigdy od tego czasu nie przyszło mi na myśl dowiedzieć się, czy Bloch istotnie tam pracuje. Ale w jaki sposób Bloch, który, wedle tego co mi pani Swann wówczas powiedziała, był jej przedstawiony, mógł nie znać jej

20