Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/240

Ta strona została skorygowana.

dziewcząt, roztrzepanych, zalotnych i nabożnych. „Och, te panienki odjechały już dawno“, — powiadały mi liście. I może myślały, że jak na tego wielkiego przyjaciela za jakiego się podawałem, nie wydaję się zbyt poinformowany o ich zwyczajach. Wielki przyjaciel. co ich nie widział od tylu lat, mimo swoich przyrzeczeń! A przecież, jak Gilberta była dla mnie pierwszą miłością młodej dziewczyny, tak one były moją pierwszą miłością kwiatu. „Tak, wiem, odchodzą w połowie czerwca, odparłem; ale miło mi jest oglądać miejsce, gdzie mieszkały. Przyszły mnie odwiedzić w Combray w moim pokoju, sprowadzone przez matkę, kiedy byłem chory. I spotykaliśmy się w soboty wieczór na nabożeństwie majowem. Czy mogę na nie chodzić tutaj? — Och, naturalnie! Te panienki są bardzo mile widziane w kościele Saint-Denis du Désert, to najbliższa parafja. — Więc teraz mógłbym je widzieć... — Och, nie przed majem przyszłego roku. — Ale mogę być pewny, że będą tutaj? — Regularnie co rok. — Tylko nie wiem, czy potrafię odnaleźć miejsce. — Och, z pewnością, te panienki są tak wesołe, bez przerwy śmieją się, o ile nie śpiewają kantyczek, tak że nie może być pomyłki; od samego początku ścieżki poznasz ich zapach.“
Wróciłem do Anny i zacząłem znów przed nią wychwalać Albertynę. Zdawało mi się niemożliwe, aby Anna nie powtórzyła jej moich słów, zważywszy nacisk z jakim mówiłem. A jednak nigdym nie

236