Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/251

Ta strona została uwierzytelniona.

śnie na pociąg, zanocuje poprzedniego dnia w Grand-Hotelu, skąd będzie mogła omnibusem, nie robiąc kłopotu przyjaciółkom u których mieszkała, zdążyć do pierwszego pociągu. Wspomniałem o tem Annie.
— Nie przypuszczam, aby to była prawda, rzekła niechętnie Anna. Zresztą, toby panu nie wiele pomogło, bo jestem pewna, że Albertyna nie zechce się z panem widzieć, jeżeli się zatrzyma w hotelu sama. Toby nie było protokularne, dodała posługując się przymiotnikiem, którego od jakiegoś czasu lubiła używać w znaczeniu czegoś co „nie wypada“. Mówię to panu, bo znam poglądy Albertyny. Bo ja, cóż pan chce, co mi może zależeć na tem, czy ją pan zobaczy czy nie. Mnie to jest obojętne.
Przyłączył się do nas Oktaw, nie drożący się z opowiedzeniem Annie ilości punktów, jakie zrobił poprzedniego dnia w golfa, a potem Albertyna, manewrując po drodze swojem diabolo niby zakonnica różańcem. Dzięki tej grze, mogła spędzać całe godziny sama, nie nudząc się. Skoro podeszła do nas, uderzył mnie krnąbrny koniuszek jej nosa, który pominąłem myśląc o niej w ostatnich dniach; pod czarnemi włosami prostopadłość jej czoła przeciwstawiła się — i to nie pierwszy raz — przechowanemu przezemnie mętnemu obrazowi tego czoła, kiedy swoją białością wgryzało się w moje spójrzenia; wyłaniając się z pyłu wspomnień, Albertyna odbudowywała się przedemną. Golf stwarza nawyk sa-

247