Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/259

Ta strona została skorygowana.

czynienia z lalką woskową. Tem samem znikło gdzieś moje pragnienie wniknięcia w życie Albertyny, pójścia za nią w kraje jej dzieciństwa, wniknięcia przez nią w życie sportu. Moja intelektualna ciekawość tego co ona myśli o tym lub owym przedmiocie nie przeżyła wiary w możliwość całowania jej. Moje marzenia porzuciły ją, skoro przestała je podsycać nadzieją posiadania, od której sądziłem że są niezależne. Z tą chwilą marzenia te uczuły się swobodne, zdolne kierować się na tę lub inną z przyjaciółek Albertyny, szczególnie Annę, — zależnie od uroku którejś z nich danego dnia, a zwłaszcza od możliwości i widoków pozyskania ich serca. Jednakże, gdyby Albertyna nie była istniała, może nie zaznałbym przyjemności, jaką coraz to więcej, przez następne dni, zacząłem znajdować w sympatji, którą mi okazywała Anna.
Albertyna nie opowiedziała nikomu mojej porażki. Była ona z tych ładnych dziewczyn, które, od najwcześniejszej młodości, dla swojej urody, ale zwłaszcza dla jakiegoś powabu, dla wdzięku dość tajemniczego zresztą i mającego źródło może w zasobach żywotności, z których mniej szczęśliwe natury czerpią, zawsze — w swojej rodzinie, wśród przyjaciółek, w towarzystwie — podobały się bardziej niż najpiękniejsze i najbogatsze. Była z rzędu istot, od których, przed wiekiem miłości, a tem bardziej kiedy ten wiek przyszedł, żąda się więcej niż one żądają, a nawet niż mogą dać. Od dzieciństwa, Al-

255