Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/26

Ta strona została skorygowana.

słowem, nie zrobił na niej wielkiego wrażenia. Wiedziałem, że niektóre pojęcia socjalne Franciszki pozostaną mi wiecznie nieprzeniknione; a polegały one może w części na pomieszaniu słów i nazwisk, które raz na zawsze wzięła jedne za drugie; mimo to nie mogłem się powstrzymać (ja, który od tak dawna wyrzekłem się stawiania sobie pytań w takich wypadkach) od daremnych zresztą dociekań, co może być dla Franciszki tak imponującego w nazwisku Bloch. Bo ledwiem jej powiedział, że ów młody człowiek, którego widziała, to jest pan Bloch, cofnęła się o kilka kroków, tak wielkie było jej zdumienie i zawód.
— Jakto! to jest pan Bloch! wykrzyknęła z miną osłupiałą, jakgdyby osoba tak niezwykła musiała mieć coś, dającego natychmiast poznać, że jesteśmy w obliczu kogoś z możnych tego świata. I jak ktoś, kto znajduje, że jakaś figura historyczna nie jest na wysokości swojej reputacji, powtarzała ze wzruszeniem, w którym czuło się na przyszłość zarodki generalnego sceptycyzmu: „Jakto, to jest pan Bloch! Och, faktycznie, nie powiedziałoby się tego na oko!”
Robiła wrażenie, że ma żal do mnie, jakbym ja jej kiedy „przechwalił” Blocha. A mimo to miała tę dobroć, aby dodać: „Ano, chociaż to jest pan Bloch, panicz może sobie powiedzieć, że wygląda nie gorzej od niego.”
Niebawem przeżyła w stosunku do Roberta de

22