zdolnym do przyjaźni, w tym samym stopniu w jakim ja byłem do niej niezdolny.
Nie mniej myliła się Franciszka co do Roberta, gdy powiadała że on nibyto nie gardzi prostymi ludźmi, ale to nie prawda: wystarczy go widzieć, kiedy się rozzłości na stangreta! Zdarzało się w istocie Robertowi połajać go dość żywo, co dowodziło u niego poczucia nietyle różnicy, co równości między klasami. „Ależ — odpowiedział na moje wyrzuty że potraktował nieco szorstko owego stangreta — czemuż miałbym się silić z nim na grzeczność? Czyż on nie jest mi równy? Czy nie jest tem samem co wujowie lub kuzyni? Ty zdajesz się uważać, że ja powinienem go traktować ze specjalnemi względami jak niższego od siebie. Mówisz jak arystokrata, — dodał ze wzgardą.
W istocie, jeżeli była klasa, wobec której Robert był uprzedzony i stronniczy, to była nią arystokracja, tak iż równie trudno mógł uwierzyć w wyższość człowieka światowego, jak łatwo wierzył w wyższość człowieka z ludu. Kiedy mu raz wspomniałem o księżnej de Luxembourg, którą spotkałem z jego ciotką:
— Gęś! — powiedział — jak wszystkie jej podobne. To zresztą potrochu moja kuzynka.
Mając uprzedzenie do ludzi światowych, sam bywał „w świecie” mało, a wzgardliwa lub wroga postawa, jaką tam przybierał, wzmagała jeszcze u wszystkich bliskich krewnych zgryzotę z powo-
Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/28
Ta strona została skorygowana.
24