chorobę. Widywała go jak najmniej, mimo iż odwlekała jeszcze ostateczne zerwanie, które mi się zdawało mało prawdopodobne. Saint-Loup robił dla niej tyle, że niełatwo znalazłaby człowieka, któryby go w tem zastąpił, o ile nie była cudownie piękna (ale on nigdy nie chciał mi pokazać jej fotografji powiadając: „Po pierwsze, to nie jest piękność, a powtóre, ona źle wychodzi na fotografji; to są tylko migawki, które ja sam robiłem swoim kodakiem, dałyby ci fałszywe pojęcie o niej“). Nie rozumiałem, że pewna mania zdobycia sobie nazwiska, nawet kiedy się niema talentu, że uznanie, samo tylko prywatne uznanie osób które nam imponują, mogą się stać nawet dla zwykłej kokotki (czem nie była może zresztą kochanka Roberta) pobudką bardziej decydującą niż przyjemność zgarniania pieniędzy.
Saint-Loup, nie rozumiejąc dobrze co się dzieje w duszy kochanki, nie sądził aby ona była całkowicie szczera zarówno w niesprawiedliwych wymówkach, co w zaklęciach wiecznej miłości; ale miał chwilami poczucie, że ona zerwałaby z nim kiedyby mogła, i z tej przyczyny, wiedziony zapewne instynktem samozachowawczym swojej miłości, bardziej jasnowidzącym od niego samego, posługując się zresztą zręcznością praktyczną, która szła u niego w parze z najgwałtowniejszymi i najbardziej ślepymi porywami serca, nie chciał jej dać w rękę kapitału. Zapożyczał się na wielkie sumy iżby jej nie zbywało
Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/33
Ta strona została skorygowana.
29