Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/38

Ta strona została skorygowana.

widząc moją kwaśną minę, oznajmiła, że o ile to pozowanie ma mi sprawić przykrość, wyrzeknie się go. Nie zgodziłem się; upewniłem ją że nie widzę w tem nic złego i pozwoliłem jej stroić się, ale sądziłem że dam dowód przenikliwości i inteligencji, celując w nią parę ironicznych i dotkliwych słówek, mających zneutralizować przyjemność, jaką widocznie znajdowała w tej fotografji. Tak iż, o ile mnie podrażnił widok wspaniałego kapelusza babki, udało mi się bodaj spędzić z jej twarzy ten radosny wyraz, który powinien był mnie uszczęśliwić i który — jak się to zdarza zbyt często, póki jeszcze żyją najukochańsze nam istoty — wydaje się nam raczej drażniącym objawem lichej wady, niż szacowną formą szczęścia, jakiego tak pragnęlibyśmy dla nich. Mój zły humor płynął zwłaszcza stąd, że owego tygodnia babka jakgdyby unikała mnie, tak że nie mogłem jej mieć bodaj chwilę dla siebie, ani w dzień ani wieczorem. Kiedym wracał popołudniu aby być z nią trochę sam, powiadano mi, że jej niema; albo zamykała się z Franciszką na długie narady, których nie wolno mi było zamącić. I kiedy, spędziwszy wieczór poza domem z Robertem, wracając myślałem o chwili gdy będę mógł ujrzeć i uściskać babkę, darmo czekałem na te lekkie pukania w ścianę, wzywające mnie abym jej przyszedł powiedzieć dobranoc; nie słyszałem nic. Kładłem się w końcu, mając do niej trochę żalu, że mnie pozbawia, z obojętnością tak nową z jej strony, radości, na którą tak liczyłem. Je-

34