Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/44

Ta strona została skorygowana.

bądź dzięki nowoczesnym nawykom sportu (szerzącym się nawet w pewnych kołach ludowych) oraz kultury fizycznej, nie łączącej się jeszcze z kulturą umysłową, środowisko społeczne, podobne harmonijnym i płodnym szkołom rzeźby, nie szukającym jeszcze skomplikowanego wyrazu, wydaje obficie i naturalnie piękne ciała o pięknych nogach, o pięknych biodrach, o zdrowych i wypoczętych twarzach, ruchliwych i sprytnych. I czyż to nie były szlachetne i spokojne wzory ludzkiej piękności, które widziałem przed sobą w obliczu morza, niby posągi wystawione na słońce kędyś na greckiem wybrzeżu?
Widocznie ta gromadka, posuwająca się wzdłuż digi niby świetlna kometa, osądziła iż otaczający ją tłum składa się z istot innej rasy, tak że nawet jego cierpienie nie byłoby w nich zdolne obudzić poczucia solidarności, bo nie widziały poprostu tego tłumu. Zmuszały przystające osoby do usunięcia się na bok, niby przy przejściu wypuszczonej machiny, po której nie ma co oczekiwać aby mijała pieszych. Conajwyżej, kiedy jakiś starszy pan, którego istnienie ignorowały i którego dotknięcie odpychały od siebie, uciekł z nagłemi lub śmiesznemi gestami przestrachu lub wściekłości, one spoglądały po sobie ze śmiechem. Nie popisywały się wzgardą dla wszystkiego co nie było z ich grupy; wystarczała szczerość tej wzgardy. Ale wszelka dojrzana przeszkoda rodziła w nich radosną chętkę przebycia jej, z rozpędem lub równemi nogami, bo wszystkie były spęczniałe i ki-

40