Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/45

Ta strona została skorygowana.

piące młodością. Ta młodość tak bardzo potrzebuje się wyżyć, nawet kiedy jest smutna lub cierpiąca, że, ulegając raczej konieczności wieku niż doraźnemu humorowi, nie przepuszcza żadnej sposobności do skoku lub glissady, wyzyskuje ją sumiennie, przerywając i strojąc swój wolny krok — niby Chopin najbardziej melancholijną frazę — uroczemi arabeskami, w których kaprys miesza się z mistrzostwem.
Żona starego bankiera, dobierając dla męża rozmaitych miejsc, usadowiła go na leżaku, naprost digi, gdzie od wiatru i słońca chronił go kiosk dla muzyki. Zainstalowawszy tak męża, opuściła go na chwilę, aby pójść kupić dziennik, który miała mu czytać dla rozrywki. Chwil, w których zostawiała go samego, nie przeciągała nigdy ponad pięć minut, co jej się zdawało dość długo; czyniła to natyle często, aby stary mąż, nad którym roztaczała opiekę maskując ją zarazem, miał wrażenie że jest jeszcze zdolny żyć jak wszyscy i że nie potrzebuje dozoru. Trybuna orkiestry tworzyła nad nim naturalną i kuszącą trambolinę, przez którą bez wahania najstarsza z małej bandy puściła się pędem; skoczyła ponad przerażonego starca, którego kaszkiet musnęły zwinne nogi, ku wielkiej zabawie reszty dziewcząt. Zwłaszcza para zielonych oczu w twarzyczce lalki wyraziła podziw dla tego aktu i wesołość, w których próbowałem rozróżnić nieco lękliwości, lękliwości wstydliwej urazem i aroganckiej, nie istniejącej u innych.

41