Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/50

Ta strona została skorygowana.

tych dziewcząt nie wchodzi żaden element, który bym znał i posiadał, po sytości następowało u mnie pragnienie — podobne temu, jakiem płonie wyschnięta ziemia — pragnienie życia, które moja dusza, dlatego że go nie otrzymała dotąd ani kropelki, wchłonęłaby tem chciwiej, wielkiemi haustami, z tem doskonalszem nasyceniem.
Tak długo patrzałem na cyklistkę o błyszczących oczach, że musiała to spostrzec i rzekła do największej z dziewcząt coś, czegom nie dosłyszał, ale co rozśmieszyło tamtą. Prawdę mówiąc, nie ta brunetka podobała mi się najwięcej, właśnie dlatego że była brunetką i że (od dnia gdym na ścieżce w Tansonville ujrzał Gilbertę) ruda dziewczynka o złocistej skórze stała mi się niedostępnym ideałem. Ale samą Gilbertę czyż nie dlatego pokochałem, że mi się zjawiła strojna aureolą przyjaciółki Bergotte’a, zwiedzającej z nim katedry! I tak samo czyż nie mogło mnie ucieszyć, że ta brunetka popatrzyła na mnie (co budziło we mnie nadzieję, iż łatwiej mi będzie zapoznać się najpierw z nią), bo przedstawi mnie innym, tej bezlitosnej, co przeskoczyła starca, i okrutnej, co powiedziała: „Żal mi tego starego“, kolejno wszystkim, których nierozłączne towarzystwo mnożyło jej urok. A jednak, przypuszczenie, że mógłbym być pewnego dnia przyjacielem jednej z tych dziewcząt, że te oczy, których nieznane spojrzenia uderzały mnie chwilami, igrając po mnie bezwiednie niby promień słońca na murze, mogłyby kiedy, mocą cu-

46