Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/63

Ta strona została skorygowana.

jechać na obiad. Nad morzem, tuż koło brzegu, dymy czarne jak sadza, ale o gładkości i konsystencji agatu, o ciężarze widzialnym oku, próbowały się wznosić, jedne nad drugie, coraz to szerszemi piętrami; tak iż najwyższe, zwisając ponad zniekształconą łodygą i wychylając się poza środek ciężkości tych co je podtrzymywały dotąd, groziły ściągnięciem tego gmachu wznoszącego się już do połowy nieba i strąceniem go w morze. Widok okrętu, który się oddalał niby nocny podróżny, dawał mi tosamo wrażenie, jakiegom doznał w wagonie: że jestem uwolniony od przymusu snu i od zamknięcia w pokoju. Zresztą, nie czułem się w tym pokoju uwięziony, skoro go za godzinę miałem opuścić aby wsiąść do powozu. Rzucałem się na łóżko; i jakgdybym się znajdował na ławce jednego z owych statków, które widziałem dość blisko siebie i które dziwiłyby nas w nocy przesuwając się wolno w ciemności, niby pociemniałe i milczące lecz nie śpiące łabędzie, byłem ze wszystkich stron otoczony obrazami morza.
Ale często były to w istocie tylko obrazy; zapominałem, że pod ich barwą czaiła się smutna pustka plaży, nawiedzana niespokojnym wieczornym wiatrem, który tak dotkliwie odczuwałem za przyjazdem do Balbec; zresztą nawet w swoim pokoju, pochłonięty owemi spotkanemi dziewczętami, nie byłem już w stanie dość spokojnym ani dość bezinteresownym, aby się we mnie mogły zrodzić naprawdę głębokie wrażenia piękności. Nadzieja obiadu w Ri-

59