Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/71

Ta strona została skorygowana.

nazajutrz. Ale, kiedyśmy przybywali do Rivebelle, podniecony nową przyjemnością, znalazłszy się w tej odmiennej strefie, w którą wprowadza nas wyjątkowość, przeciąwszy przędzoną cierpliwie od tylu dni nitkę wiodącą nas ku rozsądkowi, natychmiast, jakgdybym już nie miał ani jutra, ani wzniosłych celów przed sobą, gubiłem, ów ścisły mechanizm roztropnej hygieny, funkcjonujący dla ochrony tych celów. Podczas gdy lokaj odbierał odemnie palto, Saint-Loup mówił:
— Nie będzie ci zimno? Lepiejbyś może zrobił, zostając w palcie; nie jest zbyt gorąco.
Odpowiadałem: „Nie, nie”; może nie czułem zimna, ale w każdym razie nie znałem już obawy przed chorobą, konieczności nie umierania, ważności pracy. Oddawałem palto; wchodziliśmy do sali restauracyjnej przy dźwiękach jakiegoś marsza wojennego granego przez cyganów, posuwaliśmy się między rzędami nakrytych stolików niby łatwą drogą chwały, czując radosny żar, wlany w nasze ciało rytmem orkiestry, która nam oddawała honory wojskowe niezasłużonego tryumfu. Pokrywaliśmy ten żar poważną i lodowatą miną, krokiem pełnym znużenia, aby nie naśladować owych lafirynd z café-concert, które, odśpiewawszy na wojowniczą nutę pikantny kuplecik, wbiegają pędem na scenę z marsowym gestem zwycięskiego generała.
Począwszy od tej chwili, byłem nowym człowiekiem; nie byłem już wnukiem swojej babki, o któ-

67