szcząc cel życia już nie w ziszczeniu marzeń owej przeszłości ale w szczęściu chwili obecnej, nie sięgałem wzrokiem dalej. Tak iż, przez sprzeczność jedynie pozorną, w chwili kiedym doznawał wyjątkowej przyjemności, kiedym czuł, że moje życie mogłoby być szczęśliwe, kiedy powinno było mieć w moich oczach więcej ceny, w tej właśnie chwili, zwolniony z trosk jakie to życie mogło we mnie budzić dotąd, zdawałem je bez wahania na ryzyko wypadku. W sumie zresztą zagęściłem tylko w jednym wieczorze niedbałość, rozpuszczoną w całem istnieniu innych ludzi, codziennie ryzykujących bez potrzeby podróż morską, spacer samolotem lub samochodem, kiedy ich w domu oczekuje istota, którą zmiażdżyłaby ich śmierć, lub kiedy jest jeszcze związana z kruchością ich mózgu książka, której bliskie wydanie na świat jest jedyną racją ich życia. I tak samo w czasie naszych wieczorów w Rivebelle, gdyby się nagle zjawił ktoś aby mnie zabić, wówczas, widząc już tylko w nierealnej dali moją babkę, moje przyszłe życie i przyszłe książki, roztopiony całkowicie w zapachu kobiety siedzącej przy sąsiednim stole, w uprzejmości kelnerów, w melodji granego walca, utożsamiony z doraźnem wrażeniem, nie sięgając poza nie i nie mając innego celu niż ten aby się z niem nie rozłączać, skonałbym w jego uścisku, dałbym się zmasakrować bez oporu, bez ruchu, niby pszczoła odurzona tytoniowym dymem, nie dbająca już o to aby
Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/80
Ta strona została skorygowana.
76