Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 03.djvu/91

Ta strona została skorygowana.

czynku, wypływać wspomnieniu zniwelowanemu z innemi przez ucisk roztargnienia, i zrywać się, dlatego że bez naszej wiedzy zawierało ono jakiś szczególny urok, spostrzeżony aż po dwudziestu czterech godzinach. I może niema też aktu równie swobodnego, bo jest on jeszcze wyzuty z przyzwyczajenia, z tej jakby manji umysłowej, która w miłości sprzyja wyłącznemu odnawianiu obrazu pewnej osoby.
Było to właśnie nazajutrz po dniu, w którym ujrzałem defilujący nad morzem orszak młodych dziewcząt. Zapytywałem o nie gości hotelowych, bywających prawie co rok w Balbec. Nie mogli mnie objaśnić. Później fotografja wytłumaczyła mi czemu. Któżby mógł teraz poznać w nich, wyrosłych — od niedawna — z wieku gdy człowiek zmienia się tak kompletnie, któżby mógł w nich poznać ową jeszcze zupełnie dziecinną, bezpostaciową i rozkoszną bryłę małych dziewczynek, które kilka lat wprzódy widywało się siedzące w krąg na piasku dokoła namiotu; rodzaj białej i mglistej konstelacji, gdzie o ileby się rozróżniło jakąś parę bardziej błyszczących oczu, jakąś sprytną twarzyczkę, włosy blond, to jedynie poto aby je zgubić i zatracić rychło w niewyraźnej i mlecznej mgławicy.
Bez wątpienia, w owych jeszcze tak niedawnych latach, nie wizja grupy była mętna — jak wczoraj za pierwszem zjawieniem się dziewcząt przedemną — ale sama grupa. Wówczas zbyt młode jeszcze dzieciaki znajdowały się na tym elementarnym stop-

87