miechem w teatrze, ani sylwetki i jasnej twarzy pod włosami blond — istniejących jedynie zdaleka. Teraz nie umiałbym nawet powiedzieć, jaka jest pani de Guermantes, po czem ją poznaję, bo codzień, w całokształcie jej osoby, twarz jej zmieniała się, jak suknia i kapelusz.
Czemu raz, widząc zbliżającą się do mnie wprost w „budce” lila słodką i gładką twarz o wdziękach symetrycznie rozmieszczonych dokoła pary błękitnych oczu, twarz w którą linja nosa była jakgdyby wessana, odgadywałem z radosnem wzruszeniem, że nie wrócę nie ujrzawszy pani de Guermantes; czemu odczuwałem to samo wzruszenie, udawałem tę samą obojętność, odwracałem oczy z tem samem udanem roztargnieniem, co wczoraj na widok dojrzanego w poprzecznej ulicy profilu w niebieskim toczku, nosa nakształt ptasiego dzióba wyrastającego z czerwonego policzka, przeciętego przenikliwem okiem niby bóstwo egipskie? Raz nawet ujrzałem nie kobietę z ptasim dziobem, ale jak gdyby samego ptaka: suknia a nawet toczek pani de Guermantes były futrzane, nie widziało się żadnej materji, tak iż wydawała się porośnięta futrem, jak owe sępy, których gęste, gładkie, płowe i miękkie upierzenie robi wrażenie sierści. Pośród tego naturalnego upierzenia, mała głowa zakrzywiała swój
Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/100
Ta strona została skorygowana.
94