jeniu sobie wydarzeń, na dobieraniu zdań którebym wyrzekł przyjmując księżnę pod swój dach, sytuacja zostawała ta sama; w rzeczywistości miłość moja wybrała sobie, niestety, kobietę, która skupiała może najwięcej różnorodnych przewag, w której oczach tem samem nie mogłem sobie wróżyć żadnego uroku; była bowiem równie bogata jak największy „źle urodzony” bogacz, nie licząc osobistego czaru, który ją stawiał na świeczniku, czyniąc ją wszędzie czemś nakształt królowej.
Czułem że drażnię księżnę wychodząc co rano na jej spotkanie; ale gdybym nawet miał siłę wytrwać parę dni, pani de Guermantes nie zauważyłaby może tej powściągliwości, stanowiącej dla mnie taką ofiarę, lub przypisałaby ją jakiejś przygodnej przeszkodzie. I w istocie, aby przestać wychodzić na jej spotkanie, musiałbym się postawić w położenie, któreby mi to uczyniło fizycznem niepodobieństwem; wciąż bowiem odradzająca się potrzeba spotykania jej, stania się bodaj na chwilę przedmiotem jej uwagi, jej ukłonu, potrzeba ta była silniejsza od przykrości że ją drażnię. Powinienem był wyjechać na jakiś czas; nie miałem siły. Myślałem o tem przez chwilę. Polecałem Franciszce żeby mi spakowała rzeczy; zaraz potem żeby je rozpakowała. Że zaś demon naśladownictwa, oraz obawa wyda-
Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/111
Ta strona została skorygowana.
105