Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/112

Ta strona została skorygowana.

nia się zacofanym, kazi najnaturalniejszą i najpewniejszą siebie formę, Franciszka, zapożyczając się w słowniku córki, powiadała że jestem „bujacz”. Nie lubiła (powiadała), że ja wciąż „wydwarzam”; posługiwała się bowiem, kiedy nie chciała rywalizować z modą, słownictwem Saint-Simona. Prawda że jeszcze mniej lubiła kiedym przemawiał jako jej pan. Wiedziała, że to nie płynie ze mnie i że mi z tem nie jest do twarzy, co wyrażała, mówiąc że „rządzenie się mi nie pasuje”.
Gdyby chodziło o wyjazd, miałbym odwagę wyjechać jedynie w kierunku, któryby mnie zbliżył do pani de Guermantes. To nie było niemożliwe. Gdybym się udał o wiele mil od pani de Guermantes, ale do kogoś, kogoby ona znała, kogoby uważała za trudnego w doborze stosunków, a ktoby mnie cenił, ktoby jej mógł mówić o mnie i jeżeli nie uzyskać od niej tego czegobym pragnął, to przynajmniej zakomunikować jej owo pragnienie; do kogoś, dzięki komu w każdym razie, jedynie rozważając z nim możliwości jakiejś interwencji, dałbym swoim samotnym i niemym marzeniom nową, mówioną, czynną formę, która wydawałaby mi się postępem, niemal realizacją, czyżby to nie znaczyło być bliżej niej, niż byłem teraz, stercząc na ulicy, sam, upokorzony, czując że ani jedna z myśli które chciał-

106