ża, bądź — jak mówił — ze względów służbowych, bądź raczej z powodu zgryzot, jakie mu sprawiała kochanka. Dwa razy był już bliski zerwania. Często mówił mi, ile bym mu dobrego wyświadczył odwiedzając go w tym garnizonie, którego nazwa — w dwa dni od chwili gdy Saint-Loup opuścił Balbec — wyczytana na kopercie pierwszego listu mego przyjaciela, sprawiła mi tyle radości. Było to małe arystokratyczne i wojskowe miasteczko, mniej odległe od Balbec niżbym mógł wnosić z całkowicie już lądowego krajobrazu, otoczone rozległemi polami, gdzie w piękną pogodę tak często buja w oddali jakaś dźwięczna i lekka mgła, która — jak szpaler topoli rysuje swojemi zakrętami bieg niewidzialnej rzeki — zdradza przesunięcia manewrującego pułku, tak że nawet atmosfera ulic, alej i placów nabyła w końcu jakgdyby ciągłej muzycznej i wojennej dźwięczności, a najpospolitszy turkot wozu lub tramwaju przedłuża się tam uszom urzeczonym ciszą w powtarzające się bez końca zamglone odgłosy trąbki.
Miasteczko nie było tak odległe od Paryża, abym nie mógł, wpadłszy tam kurjerem, wrócić, uścisnąć matkę i babkę i znaleźć się na noc w swojem łóżku. Skorom to sobie uświadomił, nękany bolesnem pragnieniem miałem za mało woli aby zdecydować że
Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/114
Ta strona została skorygowana.
108