Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/131

Ta strona została skorygowana.

niony, mógłbym studjować niby w podręczniku jedynej geometrji mającej dla mnie wartość.
Później, przyglądając się Robertowi, spostrzegłem, że i on był potrosze niby fotografja jego ciotki. Mocą tajemnicy, dla mnie niemal równie, wzruszającej, o ile twarz Roberta nie była wprost poczęta z jej twarzy, obie miały wszakże wspólny początek. Rysy księżnej de Guermames, przyszpilone w mojej wizji z Combray, nos w kształcie sokolego dzióba, przenikliwe oczy, posłużyły również do wycięcia — w innym analogicznym i wiotkim egzemplarzu o zbyt delikatnej skórze — twarzy Roberta, niemal pokrywającej się z twarzą ciotki. Z zazdrością oglądałem w nim charakterystyczne rysy Guermantów, rasy tak swoistej w świecie w którym ona nie ginie, w którym pozostaje wyosobniona w swojej bosko ornitologicznej chwale, zdaje się bowiem zrodzona w mitologicznej epoce z połączenia bogini i ptaka.
Nie znając przyczyn mego rozczulenia, Robert był bardzo niem wzruszony. Czułość ta wzmagała się zresztą od błogostanu spowodowanego ciepłem kominka i szampanem, który równocześnie perlił kroplami potu moje czoło a łzami moje oczy; podlewaliśmy nim kuropatwy, które jadłem z podziwem wszelkiego profana, kiedy w jakiemś obcem

125