Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/135

Ta strona została skorygowana.

sienie długie jak korytarze a strojne jak salony, robiące raczej wrażenie że tam mieszkają niż że stanowią część mieszkania; nie dało się ich włączyć w żaden apartament, ale krążyły dokoła mojego i przyszły mi odrazu ofiarować swoje towarzystwo — rodzaj sąsiadów próżniaczych lecz nie hałaśliwych, pokątnych widm przeszłości, którym pozwolono mieszkać bez hałasu u drzwi pokojów do wynajęcia — mary, które, za każdym razem kiedym je spotkał na drodze, zachowywały wobec mnie milczącą uprzejmość. W sumie, idea mieszkania, prostego futerału obejmującego nasze doraźne istnienie i zabezpieczającego nas jedynie od zimna, od wzroku ludzi, nie nadawała się absolutnie do tej siedziby, zespołu ubikacyi, równie realnych jak zbiorowisko osób, o życiu milczącem coprawda, ale które musiało się spotykać, unikać ich, witać je kiedy się wracało. Niepodobna było bez ostrożnego szacunku patrzeć na wielki salon, który od XVIII wieku nawykł rozpościerać się między swemi gzymsami ze starego złota, pod chmurami malowanemi na suficie. A poufalszą ciekawość budziły małe pokoiki, które, nie troszcząc się o symetrję, biegły dokoła niego, niezliczone, zdziwione, uciekające w nieładzie aż do ogrodu, dokąd schodziły tak łatwo po trzech wyszczerbionych stopniach.

129