Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/146

Ta strona została skorygowana.

cisto-liljowego poranku, któremu sztucznie przydawałem brakującą cząstkę ciepła, poruszając pogrzebaczem ogień płonący i dymiący nakształt dobrej fajki i dający mi jak fajka przyjemność — grubą zarazem, bo polegała na rozkoszy materjalnej, i delikatną, bo za nią znaczyła się czysta wizja.
Gotowalnia moja była obita żywo czerwoną tapetą w białe i czarne kwiatki, z któremi oswojenie powinno mi było przyjść dość trudno. Ale wydały mi się tylko nowe; zmusiły mnie jedynie do wejścia z niemi w styczność nie zaś w zatarg; odmieniły jedynie wesołość i melodje mego wstawania, wsadziły mnie przemocą jakby w kielich maku, z którego patrzyłem na świat, widząc go zgoła inaczej niż w Paryżu, z owego wesołego parawanu, jakim był ten nieznany dom, inaczej położony od domu rodziców i skąpany w czystem powietrzu.
Bywały dnie, gdy nękała mnie potrzeba ujrzenia babki, obawa czy nie jest cierpiąca; lub pamięć jakiejś uprzykrzonej sprawy pozostawionej w Paryżu; czasem jakieś kłopoty, w które nawet tutaj potrafiłem się wpakować. Któraś z tych trosk nie dała mi spać; byłem bez siły przeciw memu smutkowi, który w jednej chwili wypełniał mi całe istnienie. Wówczas posyłałem kogoś z hotelu do koszar z bilecikiem do Roberta; prosiłem go, jeżeli mu to jest

140