szwadronów, bogatych mieszczańskich synów, którzy widywali wielki świat jedynie zdaleka i nie mając doń dostępu, sympatja, jaką w nich budziły przymioty Roberta, urastała jeszcze od uroku jego sfery. Często, bawiąc za przepustką w Paryżu, widzieli go, wieczerzającego w café de La Paix z księciem d’Uzès i z księciem Orleanu. I z tej przyczyny, jego ładna twarz, jego niedbały sposób chodzenia, kłaniania się, z nieustannie fruwającym monoklem, jego nieprzepisowe zbyt wysokie kepi, pantalony ze zbyt cienkiego i zbyt różowego sukna, zrosły się im z pojęciem „szyku”. Odmawiali tego szyku innym, najbardziej eleganckim oficerom pułku; nawet majestatycznemu kapitanowi, któremu zawdzięczałem pierwszy nocleg w koszarach, a który wydawał się w porównaniu z Robertem zbyt nadęty, niemal pospolity.
Któryś mówił, że kapitan kupił nowego konia. — Może kupować koni ile tylko zechce! Spotkałem Roberta de Saint-Loup w niedzielę rano w alei des Acacias: ten dopiero ma szyk na koniu! — odparł drugi; a znał się na tem, bo ci młodzi ludzie należeli do klasy, która jeżeli nie bywa w tym samym świecie co Saint-Loup, to jednak, dzięki pieniądzom i wczasom, nie ustępuje arystokracji w znajomości wszystkich elegancyj, jakie się da kupić. Co najwy-
Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/152
Ta strona została skorygowana.
146