Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/153

Ta strona została skorygowana.

żej, elegancja ich miała (w tem naprzykład co się tyczyło stroju) coś bardziej wyszukanego, nieskazitelnego, niż swoboda i niedbała elegancja Roberta, która się tak podobała mojej babce. Dla tych bankierskich synków zajadających się ostrygami po teatrze, widzieć przy sąsiednim stole podoficera SaintLoup, to była pewna emocja. I ileż opowiadań w koszarach w poniedziałek, po powrocie z urlopu! Jednemu, koledze ze szwadronu, Robert ukłonił się bardzo przyjaźnie; drugi, z innego szwadronu, twierdził że Saint-Loup i tak go poznał, bo parę razy wycelował monokl w jego stronę.
— Tak, mój brat widział go w „la Paix” — powiadał inny, który spędził dzień u swojej kochanki; zdaje się nawet, że miał za luźny frak, nieszczególnie skrojony.
— Jaką miał kamizelkę?
— Nie białą, ale lila w jakieś palmy, bajeczna!
Żołnierze, ludzie prości, niemający pojęcia o Jockey-klubie, zaliczali Roberta jedynie do kategorji podoficerów bardzo bogatych, w której to kategorji mieścili wszystkich, co — zrujnowani lub nie — żyli na pewnej stopie, mieli pokaźną sumę dochodów lub długów i byli hojni dla żołnierzy. Dla tych, chód, monokl, spodnie, kepi Roberta, w których zresztą nie widzieli nic arystokratycznego, miały swo-

147