Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/196

Ta strona została skorygowana.

leż przyjemności mojej wyobraźni, co memu podniebieniu; czasami kawałeczek natury z której je wyrwano — chropawa kropielnica ostrygi gdzie zostało parę kropel słonej wody, lub też węźlasta gałązka, pożółkły liść winnego grona — otaczał je jeszcze, niejadalny, poetyczny i odległy niby krajobraz, nasuwając naprzemian w ciągu obiadu obraz przejażdżki morskiej lub siesty pod krzakiem wina. Innym razem, jedynie kucharz podkreślał tę oryginalną swoistość potraw, podając je w ich naturalnej ramie niby dzieło sztuki: rybę w krótkim sosie przynoszono na długim glinianym półmisku, gdzie odcinając się na posłaniu niebieskich traw, nienaruszona ale skręcona jeszcze od tego że ją rzucono żywą do wrzącej wody, otoczona kręgiem muszel, orszakiem satelitów, krabów, krewetek i mulek, robiła wrażenie kompozycji w glinie Bernarda Palissy.
— Jestem zazdrosny, jestem wściekły — mówił do mnie Saint-Loup, wpół śmiejąc się wpół poważnie, z aluzją do rozmówek, jakie wiodłem bez końca na stronie z jego przyjacielem. — Czy on ci się wydaje inteligentniejszy odemnie, czy go wolisz odemnie? Więc co, teraz dla mnie już nic, wszystko dla niego?
(Mężczyźni, którzy namiętnie kochają kobiety, którzy żyją w towarzystwie kobieciarzy, pozwalają

190