sobie na żarty, na które nie odważyliby się inni, widzący rzeczy mniej niewinnie.)
Z chwilą gdy rozmowa stała się powszechna, unikano wzmianki o Dreyfusie z obawy urażenia Roberta. Jednakże w tydzień później, dwaj jego koledzy zauważyli, że to jest bardzo osobliwe, aby on, żyjąc w środowisku tak wojskowem, był takim dreyfusistą, prawie antymilitarystą. „Bo — rzekłem, nie chcąc wchodzić w te szczegóły — otoczenie nie ma tego wpływu, jaki mu się przypisuje...” Z pewnością chciałem poprzestać na tem i nie wszczynać refleksyj, jakiemi podzieliłem się z Robertem kilka dni wprzódy. Mimo to, ponieważ właśnie te słowa powiedziałem mu swego czasu prawie dosłownie, chciałem się usprawiedliwić, dodając: „Właśnie mówiłem kiedyś...” Ale nie wziąłem w rachubę odwrotnej strony, jaką miał pełen wdzięku podziw Roberta dla mnie i dla paru innych. Podziwowi temu towarzyszyło tak całkowite wchłonięcie ich myśli, iż po upływie czterdziestu ośmiu godzin Saint-Loup zapominał, że te myśli nie pochodziły od niego. Toteż Saint-Loup, zupełnie tak jakby to było od wieków jego zdanie i jakgdybym ja tylko przychodził mu w sukurs, uważał za stosowne pozdrowić mnie niejako radośnie w tym chrakterze i poprzeć mnie.
Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/197
Ta strona została skorygowana.
191