z przyczyny swojej słodyczy, był prawie zupełnie oczyszczony — jak mało który ludzki głos — z wszelkiej twardości, z wszelkiego odporu, z wszelkiego egoizmu; kruchy w swojej delikatności, zdawał się co chwila gotów załamać, zamrzeć w czystym strumieniu łez; powtóre, kiedym miał ten głos koło siebie, sam, widziany bez maski twarzy, spostrzegłem po raz pierwszy zgryzoty, które go rozbiły w biegu życia.
Czy to zresztą wyłącznie głos — przez to że był sam — dawał mi owo nowe wrażenie, które mnie rozdzierało? Nie; raczej ta izolacja głosu była niby symbol, ewokacja, bezpośredni skutek innej izolacji — pierwszej rozłąki babki ze mną. Przestrogi i zakazy, jakiemi mnie obsypywała co chwila w powszedniem życiu, zniecierpliwienie posłuchu lub gorączka buntu neutralizujące czułość moją dla niej, nie istniały w tej chwili, a nawet mogły przestać istnieć na przyszłość. Babka nie upierała się już mieć mnie koło siebie, pod swojem okiem; wyrażała właśnie nadzieję, że ja zostanę na dobre w Doncières, lub w każdym razie przeciągnę pobyt możliwie najdłużej, co może wyjść na dobre memu zdrowiu i pracy. Toteż to, com miał pod tym małym kloszem przyłożonym do mego ucha, to była nasza wzajemna czułość która, oswobodzona od
Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/225
Ta strona została skorygowana.
219