Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/234

Ta strona została skorygowana.

grążona była w myślach, jakich nigdy nie zdradzała przedemną. Mocą ulotnego przywileju, dzięki któremu przez krótką chwilę powrotu zyskujemy zdolność nagłego asystowania własnej nieobecności, był tam ze mnie jedynie świadek, obserwator, w kapeluszu i płaszczu podróżnym, ktoś obcy nie należący do tego domu, fotograf przychodzący robić zdjęcie miejsc których już nie ujrzymy. To, co się mechanicznie dokonało w tej chwili w moich oczach, kiedym spostrzegł babkę, to była w istocie fotografja! Zawsze widzimy drogie nam istoty jedynie w żywym kontekście, w ciągłym ruchu naszej nieustannej tkliwości, która, zanim pozwoli do nas dojść obrazom jakie dla nas przedstawia ich twarz, chwyta je w swój wir, rzuca je na ideę jaką sobie o nich tworzymy „od zawsze”, stapia je z tą ideą, zespala je z nią. W jaki sposób, skoro czoło i policzki babki wyrażały dla mnie to co było najdelikatniejszego i najtrwalszego w jej duszy; w jaki sposób, skoro wszelkie nawykowe spojrzenie jest nekromancją, a każda ukochana twarz zwierciadłem przeszłości, w jaki sposób nie byłbym w niej pominął tego co w niej mogło zgrubieć i ulec zmianie, wówczas kiedy, nawet w najobojętniejszych obrazach życia, oko nasze, brzemienne myślą, opuszcza (tak jakby to zro-

228