była wiosna — w wąskich sklepach, wciśniętych w szerokie fasady starych arystokratycznych pałaców, na wystawie handlarki masła, owoców, jarzyn, zapuszczone były story dla ochrony od słońca. Powiadałem sobie, że kobieta zbliżająca się ku mnie zdaleka, otwierająca umbrelkę, przechodząca na drugą stronę ulicy, jest, zdaniem znawców, największą współczesną artystką w sztuce wykonywania tych gestów i czynienia z nich czegoś rozkosznego. Szła; ciało jej, nieświadome tej szerokiej reputacji, szczupłe, oporne i obce, gięło się pod lekkim jedwabiem lila; chmurne i jasne jej oczy patrzały niedbale przed siebie i spostrzegły mnie może; księżna przygryzała wargi; widziałem jak poprawia mufkę, daje grosz ubogiemu, kupuje bukiet fjołków od kwiaciarki. Patrzałem na nią z tą samą ciekawością, z jakąbym śledził ruchy pendzla u wielkiego malarza. I kiedy, mijając mnie, kiwała mi głową, łącząc niekiedy z tym gestem nikły uśmiech, miałem wrażenie, że wykonała dla mnie — przydając dedykację — rysunek, będący arcydziełem. Każda jej suknia wydawała mi się naturalną i konieczną atmosferą, projekcją odrębnego stanu jej duszy.
Pewnego wielkopostnego ranka, kiedy księżna miała jakieś proszone śniadanie, spotkałem ją w ak-
Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/241
Ta strona została skorygowana.
235