Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/33

Ta strona została skorygowana.

— Są Guermanty, które siedzą przy ulicy la Chaise, mówił lokaj; miałem przyjaciela, który tam pracował, był u nich za drugiego stangreta. I znam kogoś — nie tego kolegę, ale jego szwagra — kto służył w wojsku razem z dojeżdżaczem barona de Guermantes. „Ale co mi tam, to nie są ludzie z prawdziwego zdarzenia”, dodał lokaj, który, jak nucił modne refreny, tak miał zwyczaj ozdabiać rozmowę sezonowemi dowcipami.
Franciszka, której stare i zmęczone oczy widziały wszystko niby z Combray, w mglistej dali, zrozumiała nie żart kryjący się w tych słowach, ale to że musiał w nich być żart, bo nie tłumaczyły się same i były specjalnie zaakcentowane przez człowieka o którym wiedziała że jest żartowniś. Toteż uśmiechnęła się życzliwie i z uznaniem, jakby mówiła: „Zawsze wesół ten Wiktor!” Była zresztą rada, bo wiedziała, że słuchanie tego rodzaju żarcików ma odległy związek z godziwemi uciechami swiatowemi, na które ludzie wszystkich sfer stroją się odświętnie i narażają się na zaziębienie. Sympatyzowała zresztą z młodym lokajem, bo wciąż prawił jej z oburzeniem o straszliwych dekretach, jakie Republika ma wydać przeciw księżom. Franciszka nie pojęła jeszcze, że nasi najokrutniejsi wrogowie to nie ci co nam przeczą i starają się nas

27