bardzo mało po innych rezydencjach, o których kolejno marzyłem. Ale ostatecznie i ta — a miała to być ostatnia — miała coś — choćby to było najskromniejsze — co wykraczało poza jej własną materję, jakieś tajemne zróżniczkowanie.
I czułem potrzebę szukania tajemnicy nazwiska pani de Guermantes w jej „salonie”, w jej przyjaciołach, tem bardziej iż tajemnicy tej nie znajdowałem w jej osobie, kiedym ją widział wychodzącą rano pieszo a popołudniu wyjeżdżającą powozem. Z pewnością, już w kościele w Combray, księżna, ujrzana w błysku metamorfozy, z policzkami niepodatnemi, nieprzenikalnemi dla barwy nazwiska Guermantes i popołudni nad brzegiem Vivonne, ukazała mi się w miejsce mego spiorunowanego marzenia, niby łabędź lub wierzba, w które zmieniono boga lub nimfę, iżby odtąd, poddani prawom natury, zanurzali się w wodę lub drżeli na wietrze. Jednakże, skoro te odblaski zgasły, ledwom je stracił z oczu, skupiały się na nowo niby różowo-zielone blaski zachodzącego słońca za wiosłem które je złamało; i w samotności mojej myśli nazwisko wchłonęło w siebie rychło wspomnienie twarzy. Teraz widywałem często księżnę w oknie, w dziedzińcu, na ulicy i jeżeli nie zdołałem wcielić w nią nazwiska Guermantes, wmyśleć się w fakt że to ona
Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/44
Ta strona została skorygowana.
38