ta wyobraźnia nie mieściła ich już w dykcji wielkiej aktorki; od czasu wizyt u Elstira, wiarę duchową, jaką pokładałem niegdyś w tej grze, w tragicznej sztuce Bermy, przeniosłem teraz na pewne tkaniny, na pewne współczesne obrazy; i dalibóg, odkąd moje pragnienie nie podsycało już nieustannego kultu dykcji i póz Bermy, „duplikat” ich jaki posiadałem w sercu, zwiądł potrochu, jak owe inne „duplikaty” nieboszczyków w starożytnym Egipcie, które trzeba było nieustannie karmić, aby podtrzymać ich życie. Ta sztuka stała się nikła i marna; nie było już w niej głębi, duszy.
W chwili gdy, korzystając z ojcowskiego biletu, wstępowałem po wielkich schodach Opery, spostrzegłem przed sobą człowieka, którego wziąłem zrazu za pana de Charlus. W istocie miał coś z niego; kiedy obrócił głowę aby poprosić urzędnika o jakąś informację, ujrzałem żem się omylił; ale nie wahałem się pomieścić nieznajomego w tej samej klasie społecznej, nietylko ze sposobu ubrania, ale i ze sposobu w jaki mówił do kontrolera i do przetrzymujących go bileterek. Bo, poza właściwościami indywidualnemi, była jeszcze w owej epoce bardzo wyraźna różnica między bogatym elegantem z tych kół arystokracji, a wszelkim bogatym elegantem ze świata finansów lub wielkiego przemysłu.
Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-01.djvu/58
Ta strona została skorygowana.
52