Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-02.djvu/107

Ta strona została przepisana.

Ale obiad ciągnął się dalej, obnoszono półmiski, które dawały pani de Guermantes sposobność do miłych żarcików lub zabawnych historyjek. Tymczasem poeta wciąż jadł, przyczem ani księciu ani księżnej nie przychodziło na myśl przypomnieć sobie że on jest poetą. I niebawem śniadanie dobiegało końca, i trzeba się było pożegnać, nie rzekłszy słowa o poezji, którą wszyscy kochali, ale o której — przez delikatność, jakiej przedsmak dał mi Swann — nikt nie mówił. Ta delikatność, to był poprostu dobry ton. Ale dla kogoś obcego, jeżeli zastanowił się trochę, miał ten obyczaj coś bardzo melancholijnego; obiad u Guermantów przywodził na myśl owe godziny, jakie nieśmiali kochankowie spędzają często mówiąc same banalności aż do chwili rozstania, tak że — przez nieśmiałość, wstydliwość lub niezręczność — wielki sekret, który wyznać byłoby dla nich takiem szczęściem, nigdy nie może przejść im przez usta. Zresztą, trzeba dodać, że to milczenie zachowywane co do rzeczy głębokich — przyczem wciąż się oczekiwało momentu ich poruszenia — o ile mogło uchodzić za charakterystyczne dla księżnej, nie było jednak absolutne. Pani de Guermantes spędziła młodość w środowisku nieco odmiennem, równie arystokratycznem, ale mniej świetnem, a zwłaszcza mniej czczem, niż to w któ-

101