wszego dnia i który przeniosłem w jej myśl. Bezwątpienia, słyszałem już panią de Villeparisis, Roberta de Saint-Loup — ludzi, których inteligencja nie miała nic niezwykłego — jak wymawiali niedbale owo Guermantes, poprostu jako nazwisko osoby która ma przyjść z wizytą lub u której ma się być na obiedzie, najwidoczniej nie czując w tem nazwisku widoku żółkniejących lasów i całego tajemniczego zakątka prowincji. Ale to musiała być afektacja z ich strony, podobnie jak gdy poeci klasyczni nie uprzedzają nas o głębokich intencjach które jednakże mieli; afektacja, którą i ja siliłem się naśladować, mówiąc najnaturalniej księżna de Guermantes — ot, jak nazwisko podobne do tylu innych. Zresztą wszyscy upewniali, że to jest osoba bardzo inteligentna, dowcipna, żyjąca w kółku niezmiernie interesującem; wszystko to podsycało moje marzenia. Bo kiedy mówili inteligentne kółko, dowcip, nie wyobrażałem sobie zgoła inteligencji takiej jaką znałem, choćby nawet inteligencji najwyższych duchów; nie wyobrażałem sobie owego kółka, jako grona ludzi w rodzaju Bergotte’a. Nie, przez inteligencję rozumiałem jakąś właściwość niewysłowioną, złocistą, nasyconą leśnym chłodem. Nawet mówiąc najinteligentniejsze rzeczy (w sensie, w jakim brałem słowo inteligentny, kiedy chodziło o filozo-
Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-02.djvu/109
Ta strona została przepisana.
103