Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-02.djvu/116

Ta strona została przepisana.

człowiek, zawsze musi być przy niej. Oczywiście musi to być jakiś wielki mogoł. Nie można miec codzień pana de Borelli, Schlumbergera lub pana d’Avenel; ale wówczas będzie pan Loti albo pan Rostand. Wczoraj wieczór u Doudeauvillów, gdzie, nawiasem mówiąc, wspaniała była nasza księżna w swoim szmaragdowym djademie, w różowej sukni balowej z trenem, miała z jednej strony pana Deschanel, z drugiej niemieckiego ambasadora: wykłócała się z nimi o Chiny; publiczność, w pełnej szacunku odległości, nie słysząc co mówią, pytała się, czy nie będziemy mieli wojny. Doprawdy, możnaby rzec królowa odbywająca cercle.
Wszyscy zbliżyli się do pani de Villeparisis, przyglądając się jak maluje.
— Te kwiaty mają różowość doprawdy niebieską — rzekł Legrandin; to znaczy koloru różowego nieba. Bo bywa niebo różowe, jak bywa niebo niebieskie. Ale — szepnął ciszej jedynie dla margrabiny — mam wrażenie że ja wolę jeszcze atłas i szkarłat tej ich kopji, nad którą pani pracuje. Ach, jakże bledną przy pani Pisanello i Van Huysun, ze swoim drobiazgowym i martwym zielnikiem.
Artysta, choćby najskromniejszy, godzi się zawsze aby go przekładano nad jego rywali i stara się jedynie oddać im sprawiedliwość.

110