wać gratis, dla reklamy, na jednem z owych przyjęć margrabiny, gdzie spotykała się elita Europy. Zaproponował nawet ponadto tragiczkę „o czystych oczach, piękną jak Hera”, która recytuje poezje prozą z poczuciem plastycznego piękna. Ale słysząc jej nazwisko, pani de Villeparisis odmówiła: bo to była przyjaciółka Roberta de Saint-Loup.
— Mam lepsze nowiny, szepnęła mi do ucha; zdaje się, że to się już wypala i że niebawem się rozstaną, mimo pewnego oficera, który odegrał w tem haniebną rolę — dodała. Bo rodzina Roberta miała śmiertelną pretensję do pana de Borodino, który dał Robertowi urlop na prośbę fryzjera; obwiniano go, że faworyzuje ten bezecny stosunek. „To ktoś bardzo paskudny, rzekła pani de Villeparisis z cnotliwym akcentem Guermantów, nawet najbardziej zdeprawowanych. Bardzo, bardzo paskudny, dodała wzmacniając potrójnem b słowo bardzo. Czuć było iż nie wątpi, że ten oficer bierze udział „na trzeciego” we wszystkich orgjach. Twarz jej marszczyła się surowością pod adresem ohydnego kapitana, którego nazwisko wymieniła z ironiczną emfazą: książę de Borodino, jak osoba dla której Cesarstwo się nie liczy. Że jednak uprzejmość była dominującą cechą margrabiny, wybuch ten skończył się czułym uśmiechem pod moim ad-
Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-02.djvu/123
Ta strona została przepisana.
117