resem, z mechanicznem zmrużeniem oczu, znamionującem coś w rodzaju wspólnictwa.
— Lubię bardzo Roberta de Saint-Loup-en-Bray, rzekł Bloch, mimo że jest skończone bydlę, bo jest nadzwyczaj dobrze wychowany. Bardzo lubię, nie jego, ale osoby nadzwyczaj dobrze wychowane, to takie rzadkie — ciągnął, nie zdając sobie sprawy (ponieważ sam był bardzo źle wychowany), jak jego słowa rażą. Zacytuję państwu jeden przykład — dla mnie uderzający — jego doskonałego wychowania. Spotkałem go raz z pewnym młodym człowiekiem, kiedy miał wsiadać na rydwan o pięknych osiach, założywszy sam błyszczące lejce parze koni karmionych owsem i jęczmieniem, których nie potrzeba zachęcać lśniącym biczem. Zapoznał nas, ale nie dosłyszałem nazwiska młodego człowieka, bo nigdy się nie słyszy nazwiska osób, którym nas przedstawiają — dodał Bloch śmiejąc się, bo to był żarcik jego ojca. De Saint-Loup-en-Bray zachował prostotę, nie nadskakiwał zbytnio młodemu człowiekowi, nie wydawał się ani trochę skrępowany. Otóż, przypadkiem dowiedziałem się w kilka dni później, że ten młody człowiek, to był syn sir Rufusa Israels!
Koniec tej historji wydał się mniej rażący niż jej początek, bo go obecni nie zrozumieli. W istocie,
Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-02.djvu/124
Ta strona została przepisana.
118