Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-02.djvu/137

Ta strona została przepisana.

nia, ambasador rzekł z przejęciem: „Nie, nie; nie trzeba, aby pański ojciec zgłaszał swoją kandydaturę. Nie trzeba w jego własnym interesie, dla niego samego, przez szacunek dla jego niepospolitej wartości, którą naraziłby w takim hazardzie. On jest wart więcej. Choćby go nawet wybrano, miałby wszystko do stracenia, a nic do zyskania. Bogu dzięki, nie jest mówcą. A to jest jedyna rzecz, która liczy się u moich kochanych kolegów, choćby nawet to co się mówi, to były same androny. Pański ojciec ma doniosły cel w życiu; powinien iść prosto, nie dając się ściągnąć z drogi, nawet w bardziej cierniste niż pełne kwiatów gaje Akademosa. Zresztą nie uzyskałby więcej niż kilka głosów. Akademja lubi wytrzymać postulanta, zanim go przyjmie na swoje łono. W obecnym momencie nic się nie da zrobić. Później, nie mówię. Ale trzeba, aby to ciało samo przyszło go szukać. Praktykuje ono z większym fetyszyzmem niż szczęściem hasło fara da se naszych sąsiadów z tamtej strony Alp. Pan Leroy-Beaulieu mówił mi o tem w sposób, który mi się nie podobał. Trąciło mi to wyraźnie tem, że działa w porozumieniu z pańskim ojcem. Dałem mu może uczuć trochę żywo, że, nawykły zajmować się kolonistami i metalami, nie docenia roli imponderabiljów, jak to nazywał Bismarck. Przedewszyst-

131