Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-02.djvu/140

Ta strona została przepisana.

i błagalnym pytajnikiem w oczach, jaki właśnie podziwiałem u historyka Frondy. Z pewnością ci dwaj ludzie nie znali się wzajem i zupełnie nie byli do siebie podobni, ale prawa psychologiczne mają, jak prawa fizyczne, pewne ogólne zasady. I jeżeli okoliczności są jednakie, jednakie spojrzenie rozświeca różne zwierzęta ludzkie, jak to samo ranne słońce oświeca okolice leżące daleko od siebie i które się nigdy nie widziały.
Nie usłyszałem odpowiedzi ambasadora, bo wszyscy zbliżyli się z hałasem do pani de Villeparisis, aby popatrzyć jak maluje.
— Czy wiesz o kim mówiliśmy, Błażeju? spytała księżna męża.
— Zgaduję, oczywiście, rzekł książę.
— Och, to nie jest to, co nazywamy aktorka wielkiej klasy.
— Nigdy — podjęła pani de Guermantes, zwracając się do pana d’Argencourt — nie wyobraziłby pan sobie czegoś równie pociesznego.
— To było nawet kakofoniczne, przerwał pan de Guermantes, którego dziwaczny słownik pozwalał równocześnie światowcom stwierdzać że on jest „nie głupi”, a literatom uważać go za najgroźniejszego cymbała.
— Nie mogę pojąć — podjęła księżna — jakim cu-

134