Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-02.djvu/145

Ta strona została przepisana.

„Co za klempa — myślałem podrażniony lodowatym sposobem, w jaki mnie księżna przyjęła. Znajdowałem rodzaj cierpkiej przyjemności w stwierdzeniu jej zupełnego niezrozumienia Maeterlincka. — I dla takiej kobiety odwalałem co rano nie wiem już ile kilometrów; doprawdy, trzeba mieć zdrowie! Teraz, to jabym jej nie chciał”. Takie słowa mówiłem w duchu; ale były one przeciwieństwem mojej myśli; były to słowa czysto konwersacyjne, jakie powtarzamy w chwilach gdy, nazbyt wzburzeni aby zostać sami z sobą, odczuwamy potrzebę, w braku innego partnera, rozmawiać z sobą, nieszczerze, jak z obcym.
— Nie mogę panu dać o tem wyobrażenia, ciągnęła księżna; to można było skonać ze śmiechu. Nie żałowano też sobie, zanadto może, bo pindulka się obraziła a Robert w gruncie rzeczy zawsze chował o to żal do mnie. Czego zresztą nie żałuję, bo gdyby dobrze poszło, dałoby to tej pannie powód do dalszych występów, a nie wiem, czyby to zrobiło przyjemność Marji Aynardowej.
Tak nazywano w rodzinie matkę Roberta, panią de Marsantes, wdowę po Aynardzie de Saint-Loup, aby ją odróżnić od jej kuzynki, księżnej de Guermantes z panującego domu Bawarskiego, również Marji, do którego to imienia, dla uniknięcia pomy-

139