wet kiedy chciał mówić o szlachcie, mógł spłacać haracz małemu mieszczaństwu, któreby powiedziało: „Kiedy się ktoś nazywa książę de Guermantes”, podczas gdy intelektualista, jakiś Swann, jakiś Legrandin, nie powiedzieliby tego. Książę może pisać powieści godne sklepikarza, nawet gdy bierze wielki świat za temat; pergaminy nie są tu żadną pomocą, a epitet „arystokratyczny” mogą zdobyć pisma jakiegoś plebejusza. Kto to był, w danym wypadku, ów łyk, z którego ust pan de Guermantes słyszał: „Kiedy się ktoś nazywa...”, o tem z pewnością książę nie miał pojęcia. Ale innem prawem języka jest, że od czasu do czasu, tak jak się zjawiają i znikają pewne choroby o których nie słyszy się już później, tak samo rodzą się, niewiadomo jak — samoistnie, czy przez przypadek, podobny temu, który przenosi do Francji chwast z Ameryki przez nasienie uczepione pledu jakiegoś podróżnego i zawiane na skarpę kolejową — całe światy wyrażeń, powtarzanych w tej samej dekadzie przez ludzi, którzy się nie umówili w tym celu. Tak np. pewnego roku słyszałem Blocha, mówiącego o samym sobie: „Skoro osoby najbardziej urocze, najświetniejsze, najlepiej postawione, najwybredniejsze, spostrzegły się, że istnieje tylko jeden człowiek, który się im wydał inteligentny, miły, bez
Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-02.djvu/156
Ta strona została przepisana.
150