skłonnych nań głosować. Wiedział, że pan de Narpois rozporządza sam jeden co najmniej dziesiątkiem głosów, do których dyplomata ów miał możność, dzięki zręcznym transakcjom, przydać inne. Toteż książę, znajomy jego z Rosji kiedy byli tam obaj ambasadorami, wybrał się do pana de Norpois z wizytą i robił co mógł aby go sobie zjednać. Ale daremnie mnożył uprzejmości, daremnie zdobywał margrabiemu rosyjskie ordery, cytował go w artykułach o polityce zagranicznej; — miał do czynienia z niewdzięcznikiem, człowiekiem któremu wszystkie uprzejmości zdawały się niczem, który nie posunął jego kandydatury ani o krok, nie przyrzekł mu nawet swojego głosu! Niewątpliwie, pan de Norpois przyjmował księcia niezmiernie uprzejmie, nie chciał nawet aby się trudził i „drapał się po schodach”; udawał się sam do pałacu księcia, kiedy zaś rycerz teutoński wybąkał: „Chciałbym bardzo być pańskim kolegą”, odpowiadał z przekonaniem: „Och, byłbym szczęśliwy!” I z pewnością człowiek naiwny, jakiś Cottard, powiedziałby sobie: „No tak, przyszedł do mnie, zależało mu na tem aby przyjść, bo uważa mnie za figurę wyższą od siebie, mówi mi że byłby szczęśliwy gdybym się znalazł w Akademii, słowa mają przecież jakieś znaczenie, cóż u licha, z pewnością jeżeli mi nie
Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-02.djvu/195
Ta strona została przepisana.
189