nie trudno było zgadnąć, że dla Morela, który wszczepił ten pogląd swemu synowi, wuj był ową najważniejszą osobą w rodzinie, osobą z której moi rodzice czerpali jedynie odblask. Byłem dla niego czemś, bo wuj powtarzał co dnia, że będzie ze mnie nowy Racine, Vaulabelle, a Morel uważał mnie niemal za przybranego syna, za ukochane dziecko wuja.
Zdałem sobie rychło sprawę, że syn Morela był wielkim arriwistą. I tak, owego dnia spytał mnie — będąc także potrochu kompozytorem, zdolnym dorobić muzykę do jakiejś poezji — czy nie znam jakiego poety, mającego poważną sytuację w wielkim świecie. Wymieniłem takiego. Nie znał dzieł tego poety i nigdy nie słyszał jego nazwiska; zanotował je sobie. Otóż dowiedziałem się, że niedługo potem napisał do owego poety z oświadczeniem, że, jako fanatyczny wielbiciel jego talentu, ułożył muzykę do jego sonetu i byłby szczęśliwy, gdyby autor tekstu postarał się o wykonanie utworu u hrabiny ***.
To było zbyt obcesowe, zbyt jasno zdradził swój plan. Poeta, zmrożony, nie odpowiedział.
Zresztą, niezależnie od ambicji, młody Morel zdawał się żywić skłonność do konkretniejszych realności. Zauważył w dziedzińcu siostrzenicę Jupiena szyjącą kamizelkę; mimo że mi tylko powiedział
Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-02.djvu/209
Ta strona została przepisana.
203