Szczęściem dla mnie, gdybym się dał omamić tym słowom, bliski wyjazd do Balbec przeszkodziłby mi próbować widzieć panią de Guermantes, upewnić ją że nic nie mam przeciwko niej i zmusić ją do okazania mi że ona ma coś przeciwko mnie. Ale wystarczało mi przypomnieć sobie, że nie zaproponowała mi nawet obejrzenia Elstirów. Zresztą to nie był zawód; nie spodziewałem się wcale aby mi pani de Guermantes wspomniała o tem; wiedziałem że się jej nie podobam, że nie mogę marzyć o tem aby mnie pokochała; wszystko czegom mógł pragnąć, to abym, dzięki jej dobroci, zachował z niej — skórom nie miał jej ujrzeć przed wyjazdem z Paryża — wrażenie całkowicie słodkie, którebym uniósł do Balbec, przedłużone w nieskończoność, nietknięte, zamiast wspomnienia zaprawnego lękiem i smutkiem.
Co chwilę pani de Marsantes przerywała rozmowę z Robertem, aby mi powiedzieć, jak często on jej mówił o mnie, jak on mnie bardzo kocha; była dla mnie tak serdeczna, że mi to robiło niemal przykrość, bo czułem w tem jej obawę pogniewania syna, którego jeszcze nie widziała dzisiaj, z którym pragnęła corychlej zostać sama i na którego własny jej wpływ nie dorównywał, jak sądziła, mojemu: stąd potrzeba liczenia się ze mną.
Strona:Marcel Proust - Wpsc03 - Strona Guermantes 01-02.djvu/228
Ta strona została przepisana.
222